Dołącz do nas!

Dołącz do naszej społeczności już teraz i utwórz swoje konto!

Cyklopi, pierwsze spotkanie.

Dommy_Mommy

Użytkownik
Zdarzenie to miało miejsce rok po "Burzy Portali". Miałem wtedy 24 lata. Wraz z bliskim przyjacielem byliśmy częścią tak zwanych "oddziałów wypadowych". W rzeczywistości, zajmowaliśmy się eksterminacją niepożądanych kosmitów. Chociaż, to nawet brzmi trochę za bardzo dumnie. Prawda jest taka, że zwykle siedzieliśmy w jednej z naszych miejscówek, wyglądając czy na horyzoncie nie pojawią się jakieś stwory. Jeśli tak, to radziliśmy sobie z nimi z bezpiecznej odległości.

Nasza praca zaczęła się robić nudna, aż pewnego razu otrzymaliśmy całkiem nietypowe wezwanie. Okazało się, że jeden z liderów naszych oddziałów chce, abyśmy sprawdzili nietypowe braki w oddalonym magazynie na jednej z naszych stacji. To oczywiście nie wydawało się być pracą dla nas, lecz po dalszej rozmowie doszliśmy do wniosku, że prawdopodobnie odpowiadało za to jedno z tych stworzeń. Zwęglone drzwi od magazynu, dziwna lepka substancja, nieludzko wielki bałagan (wszystkie skrzynki zostały otwarte, mimo iż były podpisane) i podejrzane ślady stóp miały to zdradzić. Po głębszej analizie doszliśmy do wniosku, że był to jeden z "zielonych cyklopów", chociaż ten fakt tylko sprowokował więcej pytań. Nigdy nie widzieliśmy, aby jakikolwiek kosmita nas okradał. Trzeba podkreślić, że było to bardzo niebezpieczne zadanie. Tropiliśmy zwierzynę w przeszłości, ale to było coś całkowicie nowego. Cyklopi operowali potężnymi wiązkami energii, które mogą rozerwać człowieka na strzępy.

Po lekkim rekonesansie postanowiliśmy wyruszyć następnego dnia z uwagi, że zaczęło się robić ciemno. Nazajutrz poszukiwania śladów były zaskakująco proste. Bardzo dobrze odbiły się w ziemi, a na dodatek prowadził po nich nieregularny szlak lepkiej substancji. Godzinna podróż przebiegła spokojnie. Nie wykryliśmy żadnych kosmitów, tak jakby ktoś często tędy przechodził. W końcu natrafiliśmy na most, pod którym znajdowała się szopa zbudowana ze śmieci. Po odczekaniu kilku chwil, zdecydowaliśmy się wejść. Bylibyśmy bardziej ostrożni, ale nie mieliśmy wystarczających zasobów, aby czekać następne godziny. Czego się nie spodziewaliśmy, to że po podejściu bliżej usłyszymy odgłosy czegoś, co przypominało chrapanie. Mój partner był wyraźnie zaniepokojony takim stanem rzeczy. Krzyknęliśmy, aby ta osoba wyszła na zewnątrz. Nic nie podziałało. Jeden po drugim weszliśmy po środka. Chata miała obrzydliwy zapach, ale co ważniejsze w tamtej chwili, było całkowicie ciemno. Kiedy chrapanie ustało weszliśmy głębiej, gdy nagle za naszymi plecami usłyszeliśmy charkotliwe - "LuuDZIE!" - naszym oczom ukazał się wysoki cyklop o muskularnej posturze i krwistych oczach. W tym oświetleniu wyglądał, jakby mógł sięgać sufitu. Po chwili niepewności, mój partner wycelował broń, ale kosmita był szybszy. Wziął ją i przełamał w obu dłoniach krzycząc "NIE!". Chciałem się wycofać, kiedy poczułem nagle zimną, obskurną ścianę, więc przyłożyłem się, wycelowałem broń i ostatnia rzecz jaką widziałem, to idąca szybkim krokiem dwumetrowa bestia.

Kiedy się obudziłem zostałem strasznie silnie związany za ręce i nogi. Zapach był nie do zniesienia. Przede mną siedział on. Mimo słabego oświetlenia, jego oczy wydawały się być bardzo wyraźne. Powtórzył po cichu - "LuDZie...". Może to było trochę głupie, ale w młodości interesując się wojskami specjalnymi, wiedziałem, że podczas przesłuchań nie należy się odzywać, więc nic nie powiedziałem. Nachylił się do mnie - "MY niEEEźli...". Bardzo dobrze pamiętam minę, którą wtedy zrobiłem. Było to coś pomiędzy niedowierzaniem, a lekkim zażenowaniem. W takiej jednostronnej komunikacji minęło nam kilkanaście minut. W końcu, kiedy wrócił do mnie rozum zapytałem się - "Gdzie on jest?" - miałem na myśli swojego kolegę - "BieEEEgł... szYyybko" - całkiem zgrabnie i z typowo ludzkim przekąsem odpowiedział. Oznaczało to, że w takim razie niedługo przyjdzie z pomocą. Pytanie czy cyklop o tym wiedział. Godząc się niejako ze swoim losem, zapytałem się - "Będziesz mnie jadł czy nie?" - na co jego reakcję było - "Mmm... jadł? My nie głodni". Próbując nie brzmieć na zaskoczonego powiedziałem - "Dlaczego?" - on zachowując swój dotychczasowy, spokojny ton - "Ludzie, mmm... Ty źli. Zabijać. My nie.". Czułem, że czegoś nie rozumiałem. W końcu ataki cyklopów zdarzają się stosunkowo często, ale nie byłem skory z nim nie dyskutować w obawie o swoje życie. Behemot wyciągnął coś zza pleców. Była to jakby dziwna, duża, zielona, zniszczona długa główka od kleszcza. Wskazał na swoją szyje przystawiając przedmiot - "To źli" - lekko skonsternowany - "Chyba nie rozumiem" - odpowiedziałem. Przybliżył się do mnie i powtórzył, ale wolniej - "To... Źli..." - w tym momencie zdałem sobie sprawę, że ten cyklop nie ma na szyi tej dziwnej, jakby, biżuterii. Nie żeby to coś w tamtym momencie dla mnie znaczyło. Zapytałem - "Aha, to jest złe?" - próbowałem grać na czas, ale moje pytanie było dla niego satysfakcjonujące. W końcu odpowiedział - "Mmm... Tak" - po wypowiedzeniu tych słów wstał i przeszedł się po szopie. Nie wiedziałem, co się dzieje, więc próbowałem do niego zagadać, ale nie odpowiadał. Chyba mnie nie rozumiał. Zaczął zbierać jakieś przedmioty. Słyszałem metal, więc bałem się, że to koniec. W końcu przyniósł je i położył przede mną jeden po drugim. Były to przedmioty codziennego użytku, wiele z nich zniszczonych, więc nie wiem po co je tutaj trzymał. Jeden po drugim zapytał się mnie - "Co to?" - i - "Dlaczego?" - co ja zrozumiałem jako pytanie dotyczące przeznaczenia przedmiotu. Nie mogłem otrząsnąć się z wrażenia, że ta sytuacja wydawała się przebiegać za bardzo po myśli mojego gospodarza. Skutecznie nas rozbroił, znał nasz język, zapytałem więc - "No, jaki jest Twój plan?" - "My... My..." - zrobił lekką pauzę - "Nasz plan. LUDZIE!" - wyprostował się i wskazał dłonią na swoje wielkie oko - "LUDZIE, TY WIDZISZ. My nie źli." - "Tak.?" - odpowiedziałem z lekką niepewnością odwracając wzrok w stronę wejścia. Nie widziałem zewnątrz, ale wyglądało na to, że promienie słoneczne zaczynają się powoli chować. Zacząłbym się naprawdę martwić, gdybym nie usłyszał znanego mi głosu "HEJ, CYKLOPIE! WYPUŚĆ NASZEGO PRZYJACIELA, A DARUJEMY TOBIE ŻYCIE!". Wspomniany cyklop poderwał się. Ciężko powiedzieć czy z ekscytacji, a może przerażenia. Podszedł do mnie i rozerwał sznury na moich dłoniach i stopach. Do tego momentu straciłem w nich całe czucie. W końcu odezwał się do mnie - "LUUUdzie... POookaż. MY! ...niEEeeźli". Zacząłem powoli dochodzić do siebie. Podniosłem się i małymi krokami wyszedłem z szałasu. Zachodzące słońce świeciło mi w oczy, ale przynajmniej nie musiałem znosić już tego zapachu. "TY! CHODŹ DO NAS! DAWAJ!" - znajomy głos krzyknął do mnie. Ton był bardzo niecierpliwy. Nagle, zza moich pleców usłyszałem huk rozbitej butelki. Szopa zbudowana z łatwopalnych materiałów stanęła w ogniu. "BIEGNIJ, BIEGNIJ!" - rozkazujący ton powtórzył. Zacząłem biec, nie widząc dokładnie gdzie. Za plecami usłyszałem dziwne, jakby, błagalne okrzyki cyklopa, tupanie, a na końcu wołania "NIEE! LUDZIEE!! NIEEEE!". Kiedy wyszedł ze swojego domu, otworzyli ogień, ja padłem na ziemię i reszta była już historią. Zwłoki istoty leżały bez ruchu. Szybko podniosłem się do góry i truchtem podbiegłem do reszty zespołu. Wyglądało na to, że lider oddziału wraz z moim partnerem i jeszcze dwoma osobami przyjechali tutaj na quadach.
Dowódca zapytał się mnie - "Co ten cyklop od Ciebie chciał?" - pomyślałem chwilę i doszedłem do odpowiedniego wniosku - "Chyba chciał mnie zabić".
 
Ostatnio edytowane:
Mam nadzieje, że jest to ciekawe opowiadanie. Na końcu straciłem trochę werwę, bo miałem początkowo inny pomysł, więc może trochę odstawać narracyjnie do reszty utwory, ale mam nadzieje, że nie złamało absolutnie budowanego napięcia.
 
Top