Dołącz do nas!

Dołącz do naszej społeczności już teraz i utwórz swoje konto!

Pośród ciszy - krótka historia

Drago

Administrator
Administrator
Dwóch mężczyzn przechodziło ulicami martwego miasta. Słońce już zachodziło, odbijając się od wybitych szyb i karoserii porzuconych samochodów. Oprócz szurania butów i trzaskających pod nimi fragmentów cegieł nie było żadnych dźwięków. Mężczyźni zatrzymali się.
Spojrzał pytająco na towarzysza - "To tutaj?" - nie wypowiedział ani słowa. Otrzymał równie cichą, pozytywną odpowiedź.
Powoli otworzyli drzwi i weszli do bloku, wchodząc po długiej klatce schodowej. Obydwaj mieli karabiny, chociaż różne, obydwa z doczepioną latarką, które to oświetlały kolejne piętra budynku. Dotarli na samą górę. Czternaście… może piętnaście pięter? Nie liczyli, a napisy dawno się starły. Drzwi do jednego z mieszkań stały wykopane. Weszli do dobrego budynku. W mieszkaniu panował bałagan, ewidentnie splądrowano je już wiele razy. Mężczyzna ubrany w ciemnozielony płaszcz i stare, wojskowe spodnie nagle stanął. Zobaczył roztrzaskaną ramkę na gnijącej, drewnianej komodzie. Podszedł do niej i głęboko westchnął. Myśl, że ta rodzina pewnie już nie żyje lub nie jest w komplecie. Widok szczęśliwej rodziny przywołał w nim wspomnienia. Rozejrzał się po pokoju. Przypomniał sobie swoje mieszkanie, było niewiele mniejsze od tego. Przypomniał sobie swoją córkę, przypomniał żonę. Jego ręka zacisnęła się w pięść. Nagle wyrwał się z transu. Drugi mężczyzna, ubrany w stary kamuflaż z czasów sowieckich, wtem właśnie wrócił do pokoju. Pierwszy raz od dłuższego czasu odezwał się, szepcąc "Czysto". Szybko przygotowali pozycję strzelecką. Mężczyzna w Płaszczu podszedł do okna i wyjął lornetkę, obserwując skrzyżowanie dwóch bezimiennych już ulic. Mężczyzna w Kamuflażu przygotował swoje SVD, nacisnął wtedy dwa razy "mów" na krótkofalówce przyczepionej do pasa. Obydwaj liczyli, że nie dojdzie do strzelaniny.

Zapadła noc, tak samo cicha, jak dzień. Na skrzyżowaniu spotkały się dwie grupy ludzi, niewidoczne, gdyby nie latarki rozświetlające im drogę. Liczebnością były podobne, po kilkanaście osób. Lewa grupa, odziana w różne kurtki, spodnie i czapki w różne wzory kamuflażu, wyglądała trochę niczym wojsko. Druga, stojąca z prawej - ubrana w ciemną odzież z czerwonym akcentem, pokryci byli też charakterystycznymi symbolami "A" z przedłużoną i zaokrągloną dolną kreską. Grupy ubrane były jakby w przeciwieństwie do siebie. Dwie osoby z dwóch ugrupowań stanęły naprzeciwko na środku skrzyżowania. Wschodzący księżyc rozświetlił ich sylwetki.
Lider "paramilitarnych" przemówił: "Ile razy jeszcze mamy powtarzać to samo? Ludzie giną, bo wasi "wolnorynkowi najemnicy" robią wszystko na własną rękę! A ta wieża radiowa? Z chujem się na mózg pozamienialiście?! Chcieliśmy ją przejąć, a wy ją wysadziliście, straciliśmy kilku naszych! To już jest przegięcie!". Krzyk odbił się echem od zrujnowanych bloków otaczających ulice.
Ze stoickim spokojem lider "czerwonych" odpowiedział - "Spokojnie. To był nasz błąd, to fakt, ale to się już nie powtórzy. Nie mam zamiaru jednak dać się kontrolować kapitalistom i im podobnym, ale wciąż walczymy po jednej stronie. Moja opinia się nie zmienia - nie dołączymy do was. Mam nadzieję, że to ostatnie takie spotkanie, szkoda marnować czas".
"Oczywiście, kolejnego spotkania nie będzie. Nie będzie." - odpowiedział lider drugiej grupy, odchodząc w jej stronę. Wyciągnął wtedy radio i nacisnął "mów" dokładnie trzy razy. Znowu zapadła cisza.

Z oddali, pośród ciszy padł strzał. Lider "czerwonych" upadł na ziemie niczym worek ziemniaków, jego krew i fragmenty mózgu pokryły ulicę. Jego ludzie, zszokowani, nie byli pewni co zrobić, rzucając się desperacko do osłony. Wtedy padł kolejny strzał, a za nim cała ich seria. Część komunistów ukrywających się na ulicy jedynie przed widokiem snajpera, natychmiast zginęła z przerażeniem wypalonym wiecznie na ich twarzach, gdy spojrzeli prosto w ogień wylotowy. Jeden "czerwony", któremu udało się wbiec do środka zginął, gdy jego towarzysze wzięli go za wroga. Niecelne strzały z różnych wariantów Kałasznikowa wbijały się w ściany budynków, czasem je przebijając i raniąc lub zabijając ich okupantów. Odpadający tynk i pył zadymił pole bitwy. Paramilitarni byli przygotowani, wiedzieli jak przerwać ten impas. Przebiegając przez ostrzał, niewielka drużyna podbiegła do zajmowanego przez wroga budynku. Gdy przez okna wrzucili granaty, z wnętrza dobiegać zaczęły niezrozumiałe krzyki, szybko uciszone serią eksplozji. Nastała cisza, ponownie przerwana strzałem. Ostatni obrońca padł na ziemię, próbując wydostać się ze zrujnowanej budowli.

Mężczyzna w płaszczu obserwował to wszystko przez swoją lornetkę, wskazując cele i wydając najwyższe wyroki. Zbladł, jego twarz była pełna zmieszania. Na radiu padła liczba strat - sojuszniczych i przeciwnika. Czy rzeczywiście skazać było trzeba dwunastu ludzi na śmierć? W końcu, chociaż różnili się poglądami i sprawiali pewne problemy, byli po naszej stronie. Czy nie był to jeden wielki błąd? Może dało się rozwiązać to inaczej? Bombardując siebie setką pytań, wstał, otrzepał z kurzu, złapał swój karabin i wraz z towarzyszem, którego imienia nie znał, udał się w drogę powrotną. W milczeniu, pod osłoną nocy, walcząc z własnymi myślami.

output-onlinepngtools.png
 
Top